czwartek, 27 sierpnia 2015

"Gyros" zapiekanka w sosie Metaxa

Hej!

Dzisiaj coś z zupełnie innej bajki. Coś całkowicie odbiegającego od kanonu potraw podlegających pojęciu "kuchni roślinnej". Każdy ma w końcu od czasu do czasu na coś nie do końca lekkiego, nie do końca grzecznego i nie do końca niskokalorycznego. Z drugiej strony... Jest bezmięsnie? No jest! Jest smacznie? NAJSMACZNIEJ!
Ten przepis to jeden z moich najskuteczniejszych Wegzorcyzmów. Czasami mam wrażenie, że aż za bardzo udaje mięsny smak. I mimo, że za każdym razem przygotowuję go całkiem sama, od podstaw i tak mam czasem wrażenie, że KTOŚ PO KRYJOMU PRZEMYCIŁ TAM MIĘCHO!

Dziś mamy czwartek. Jutro proponuję Wam dokupić wszystkie składniki, których brakuje Wam w Waszych kuchniach, a w sobotę - wszyscy do garów! Taka kolacja w weekend to najlepsze co może się zdarzyć! Raz na jakiś czas można sobie w końcu pozwolić...

P.S. Sprzedaję właśnie moją najbardziej skrywaną recepturę. Nic już od tej chwili nie będzie takie jak dawniej. To tak, jak rozwiązanie całej iluzji w czarodziejskiej sztuczce magika... Ci, którzy mieli okazję spróbować, zapewne mają świadomość powagi sytuacji. Ale ponieważ zdecydowałam się na prowadzenie tego bloga, muszę być konsekwentna. Odkrywam więc przed Państwem najlepsze...


 "Gyros" zapiekanka w sosie Metaxa



Składniki:
- 400 g seitanu lub 350 g kostki sojowej (masa po nasączeniu)
- 350 g średniej wielkości pieczarek
- 2 duże czerwone papryki
- duża cebula
- 2 ząbki czosnku
- 200 g kwaśnej śmietany 18%
- 200 ml śmietanki  30%                        
- 3 łyżki koncentratu pomidorowego
- 2 łyżki brązowego cukru
- 1,5 łyżki słodkiej papryki w proszku
- Metaxa (lub Brandy), ok. 150 ml
- mieszanka przypraw do Gyrosa
- sól + chilli + czarny pieprz (do smaku)
- olej do smażenia

+ Naczynia: dwie duże patelnie (jedna z przykrywką), naczynie żaroodporne, naczynie do wymieszania składników sosu. 


Przygotowanie:

Kostkę sojową (jeśli nie korzystamy z seitanu, oczywiście) zalewamy gorącym bulionem warzywnym i pozostawiamy na parę minut, do nasączenia (szczegółowe instrukcje na pewno znajdziecie na opakowaniu).
Wybrane "niemięso" kroimy w paski, zalewamy kilkoma kroplami oleju i zasypujemy przyprawą do Gyrosa.

Pieczarki kroimy na ćwiartki, paprykę w paski (ok. 1x4cm), a cebulę i czosnek w drobną kostkę.


W pierwszej kolejności wrzucamy na rozgrzaną patelnię cebulkę, a gdy ta się zezłoci, dodajemy do niej czosnek i podsmażamy jeszcze minutę (nie dopuszczamy do tego, by zbrązowiał, bo stanie się gorzki).
Przekładamy do miseczki. Na tej samej patelni obsmażamy seitan/sojowe kawałki (w razie potrzeby dolewamy odrobinę oleju).


W tym samym czasie, na osobnej patelni smażymy paprykę i pieczarki.  Dodajemy pieprz i delikatnie solimy. Pozwalamy warzywom delikatnie się zarumienić, dorzucamy cebulkę z czosnkiem, a następnie nakładamy przykrywkę. Dusimy ok. 10 min, do momentu, aż papryka będzie dosyć miękka. W tym samym czasie mieszamy składniki sosu: oba rodzaje śmietany (ja tym razem nie mieszałam... użyłam prawdziwej wiejskiej śmietany - kwaśnej, ale znacznie tłustszej od sklepowej 18-stki ;)), koncentrat pomidorowy, Metaxę, cukier, chilli, słodką paprykę i sól.

Nie przerywając smażenia, zdejmujemy pokrywkę z warzyw. Gdy odparują - dorzucamy nasz zastępnik mięsa, a następnie delikatnym strumieniem wlewamy sos. Na małym "ogniu", pozwalamy wszystkim składnikom połączyć swoje siły.


Całość przekładamy do blaszki lub żaroodpornego szklanego naczynia, obsypujemy serem i zapiekamy w 200ºC do momentu, aż będzie rumiany.

"Gyros" polecam podawać z przypiekanymi ziemniaczkami, sosem tzatziki i mieszanką sałat ze świeżymi warzywami (Możecie zrezygnować z ostatniej pozycji, jeśli nie zamierzacie nawet zachowywać pozorów "zdrowego" wegejedzenia... W końcu jest sobota. Wolno!)




Smacznego!
M.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Ajvar Ljuti

Hej!

Zgodnie z tym co zapowiadałam - dziś, w podróżniczym klimacie, przeniesiemy się na moment do Chorwacji. Zapraszam!



Istnieje wiele sposobów na zapisywanie wspomnień. Są takie chwile, które doskonale obrazują mi dźwięki. Są te, które przywołują na myśl zapachy. Ale w gamie wszystkich zmysłów, smaki odgrywają dla mnie wyjątkową rolę. Szczególnie wtedy, kiedy mogę spróbować odtworzyć je we własnej kuchni! Niezastąpionym smakiem Chorwacji zdecydowanie okazał się Ajvar - warzywna pasta o Serbskich korzeniach. I gdyby nie przepis (podpatrzony u źródła), pewnie już teraz byłabym w drodze po kilkadziesiąt słoi ich tradycyjnego "jarzynowego kawioru"...



Ajvar Ljuti (pikantny):

  


Składniki:

- 1 duży, lub 2 małe bakłażany
- 6-8 czerwonych papryk
- ząbek czosnku
- papryczka chili
- 1/2 cytryny 
- 1 łyżka syropu z agawy
- ok. 3 łyżki oliwy
- sól i pieprz do smaku


Przygotowanie:

Bakłażany kroimy na kawałki o grubości ok. 1,5cm. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i obsypujemy lekko solą - jej zadaniem będzie pozbawienie bakłażana typowej dla niego goryczki. Papryki dzielimy na ćwiartki i pozbawiamy gniazd nasiennych. Również układamy na blasze, rozcięciami do góry. 


Piekarnik rozgrzewamy do temp. 180ºC. Warzywa smarujemy z wierzchu oliwą. Pieczemy do momentu, aż brzegi skórek papryk zaczną czernieć (ok. 30 minut). Po wyjęciu warzyw z piekarnika, papryki przekładamy natychmiast do worka odpornego na wysoką temperaturę (najlepsze do tego celu będą torebki do pieczenia, lub luźno związana folia) - ułatwi to zdejmowanie skórek. Po kilkunastu minutach, gdy papryki ostygną na tyle, żeby móc je trzymać w palcach (nic się nie przecież stanie jak odrobinę poparzą, no!), rozcinamy worek i z łatwością już obieramy je ze skóry. Miąższ przekładamy do miski, razem z upieczonym bakłażanem. 
Dodajemy posiekany drobno ząbek czosnku i papryczkę chilli (pozbawioną pestek!). Wyciskamy sok z połowy cytryny i dodajemy syrop z agawy. Całość rozcieramy na pastę ręcznym blenderem (długość blendowania uzależnijcie od tego, czy wolicie kawałki warzyw w paście, czy preferujecie całkiem gładką konsystencję). Na sam koniec pastę doprawiamy solą i pieprzem (tylko w razie potrzeby - upewnijcie się wcześniej, czy sama papryczka chilli nie nadała już Ajvarowi zabójczej ostrości!). Całość przekładamy do słoika i gdy ostygnie wkładamy do lodówki i zostawiamy w niej do następnego dnia (aby smaki miały czas na "przegryzienie się" sobą).



Smacznego!

M.


niedziela, 16 sierpnia 2015

Falafel

Hej!

Uff. Zdążyłam. Miałam w planie zamieszczenie dzisiaj innego przepisu, ale będę musiała jednak zamienić je kolejnością. Wszystko przez zapach, który nie daje mi o sobie zapomnieć - piękny, ziołowy, głęboki...

Nie ma chyba na całym świecie wegetariańskiego bloga bez przepisu na falafel. Do dzisiaj był nim mój, ale jestem świeżakiem w tej branży, więc to wciąż wybaczalne. Mój pierwszy falafel przygotowałam na długo zanim przestałam jeść mięso. Można powiedzieć, że byłam jeszcze "mała" (zwłaszcza w kuchni i zwłaszcza w tej bezmięsnej). Nie za bardzo miałam jeszcze pojęcie jak się z tym właściwie obejść... Pamiętam jedynie zepsuty blender, a później dziabanie michy ciecierzycy widelcem. I jeszcze, że trwało długo. Bardzo, bardzo długo... Od tamtego czasu poznałam jednak kilka dodatkowych trików - takich jak na przykład maszynka "do mięsa", która zawsze wygra z blenderem, bo pozwoli zachować jednolitą, ale jednocześnie lekko grudkowatą konsystencję.  
Tak jak już pisałam wcześniej - od przepisów na Falafel roi się dosłownie wszędzie. Zarówno w Internecie, jak i w tradycyjnych książkach kucharskich. Tak jakoś się złożyło, że za każdym razem korzystałam z innej receptury. Do żadnego z przepisów nie przywiązałam się na tyle, żeby nie chcieć spróbować innego. I to absolutnie nie dlatego, że nie spełniały moich oczekiwań. Przeciwnie! Zaczęłam zauważać tendencję wzrostową. Ilekroć trafiałam na nowy przepis - okazywał się lepszy od poprzedniego.

Teraz falafel robię już właściwie "na oślep". Doprawiam "do smaku". Mieszam "na czuja". Czasem podstawową bazę urozmaicam przeróżnymi dodatkami. Raz formuję kotleciki, a innym razem pulpety. Czasami je smażę, a czasem piekę. Wam też polecam eksperymentowanie! Ale na dobry początek... :

Falafel


Składniki: 
- 500 g suchej ciecierzycy
- 2 małe cebule
- 3-4 ząbki czosnku
- 2 pęczki natki pietruszki (około 12 łodyżek)
- ok. 6 łodyżek świeżej natki kolendry (lub 2 łyżki suszonej)
- 2 łyżeczki kminu rzymskiego
- 3/4 łyżeczki kolendry
- 1/2 - 1 łyżeczka chili
- 1/2 łyżeczki pieprzu 
- 1/2 łyżeczki kminku
- 1½ łyżeczki soli
- 3/4 łyżeczki sody oczyszczonej 

- olej do smażenia (opcjonalnie)

Przygotowanie:

Ciecierzycę moczymy przez kilka godzin w zimnej wodzie (popularnie mówi się "przez noc", ale prawda jest taka, że nie wszyscy przygotowują falafel akurat rano, a jeśli ciecierzycę pomoczymy "przez noc", a później jeszcze do wieczora, może przez ten czas wypić za dużo). 


Następnie razem ze wstępnie posiekanym czosnkiem i cebulą, mielimy całość w maszynce "do mięsa". Moja pamięta aż trzy pokolenia przodków, ale ciągle spisuje się na medal!

Zioła siekamy bardzo drobno. Dodajemy do miski ze zmieloną ciecierzycą. Wsypujemy wszystkie pozostałe przyprawy i sodę oczyszczoną. Całość dokładnie mieszamy, lub wyrabiamy ręką. 

 
Gotową masę odstawiamy na jakiś czas w chłodne miejsce dla połączenia się aromatów. Po około pół godziny rozgrzewamy na patelni olej (ok 0,5 cm), lub nastawiamy piekarnik na 180ºC. W dłoniach formujemy pożądany kształt falafeli (u mnie - małe, lekko spłaszczone pulpeciki).


Smażymy ok. 2-3 minuty z każdej strony na bardzo mocno rozgrzanym oleju i odsączamy na papierowym ręczniku (wybrałam tą opcję)  lub pieczemy w piekarniku przez ok. 20 minut, obracając falafele po upływie połowy wymaganego czasu.


BONUS:

Tak jak wspominałam już powyżej - eksperymenty w kuchni to chyba największa skarbnica nowych (często jeszcze nieodkrytych) przepisów. Może Falafel ze szpinakiem wcale to tej kategorii nie należy, bo to połączenie dość "oklepane", ale przecież na to też ktoś kiedyś musiał wpaść... prawdopodobnie przypadkiem! 

Połowę porcji mojej masy zmieliłam raz jeszcze w maszynce razem z dwiema garściami świeżych liści szpinaku. Z tej części uformowałam burgery i żeby zachować je w bardziej "fit" konwencji - upiekłam w piekarniku bez dodatku tłuszczu...




Smacznego!


M.

sobota, 15 sierpnia 2015

Instagram

Hej! 
Witam Was wszystkich po drobnej przerwie w publikacjach.  Wypoczęta i zainspirowana  -  gotowa jestem 
w pełni na powrót do rzeczywistości. A ponieważ w ostatnim czasie naprawdę pokochałam zajmowanie się moimi Wegzorcyzmami - "rzeczywistość" internetowa nie będzie musiała mnie długo na ten powrót namawiać!
Już jutro podzielę się z Wami kolejnym przepisem, jednak zanim to nastąpi chciałabym uroczyście zaprosić Was  do  obserwowania  mojego  profilu  na  Instagramie!   Ponieważ  chcę  utrzymać  ten  Blog  w  ładzie
i względnym porządku, nie będę zamieszczać tu zdjęć moich porannych kanapek, popołudniowych przekąsek albo każdej nudnej kawy, którą zrobię. Ale na Insta... Czemu nie?!

Poniżej próbka:




Dołączajcie się!
https://instagram.com/wegzorcyzmy/


Życzę Wam wszystkim miłego wieczoru. Do zobaczenia jutro!

M.

sobota, 1 sierpnia 2015

Wegańskie Lecsó


Dojadanie zawartości lodówki przed wyjazdem na wakacje zwykle przyprawia większość z nas o gęsią skórkę. Przeważnie niewiele produktów pasuje do siebie nawzajem. Futrujemy się wtedy sałatką z brokuła z serem pleśniowym, musztardą i dżemem... Jestem totalnie typem osoby, dla której wyrzucenie jakiegokolwiek produktu spożywczego (nawet gdyby miało być już po terminie) jest po prostu czymś niedopuszczalnym.
Miałam szczęście, że tym, co zajmowało najwięcej miejsca w naszej lodówce były eko naturalne warzywa z działek znajomych i znajomych znajomych, którymi tak szczodrze zostałyśmy obdarowane.
Z czym kojarzy Wam się papryka, cukinia, pomidory i cebula? Zapewne całkiem spora część z Was nie wpadła nawet na trop Leczo. A wszystko to przez brak w moim opisie składnika X - kiełbasy (bez której, według wielu, potrawa ta nie ma w ogóle szans powstać). To błąd! Bo jak dla mnie - to było najlepsze leczo, jakie jadłam w życiu. Lekkie, delikatnie słodkie, subtelnie pikantne i z doskonałą nutą wędzonego aromatu... A ponieważ lato przebiega mi w tym roku pod znakiem cukinii, której pragnę stale i bez przerwy - nie obawiałam się o dysproporcję składników. A może to jej zawdzięczam fenomen mojej wczorajszej kolacji?

Przed państwem:

Lecsó w wersji wegańskiej

 
Składniki:
- 3 cukinie średniej wielkości
- 3 pomidory
- 2 czerwone cebule
- 2 czerwone papryki 
- 1 papryka żółta
- 400 g niewielkich pieczarek
- 4 łyżki oleju roślinnego
- 3 łyżki słodkiej papryki w proszku
- 3 + 2 łyżki łagodnej wędzonej papryki w proszku  
- sól wędzona (do smaku)
- 2 łyżki sosu Adobo, lub kilka kropli Tabasco (opcjonalnie)
- 1 łyżka sosu sojowego
- pieprz, zioła (tymianek, oregano, majeranek)
  lub gotowa mieszanka przypraw (np. do grillowanych warzyw)

Przygotowanie:

Wszystkie warzywa dokładnie myjemy. Pomidory możemy naciąć na górze i sparzyć gorącą wodą, żeby zdjąć z nich skórę (opcjonalnie, ja wkroiłam pomidory ze skórą). Cebule kroimy w grubą kostkę. Na dnie dużego garnka rozgrzewamy olej i podsmażamy cebulę na niewielkim "ogniu" palnika. Gdy ta zacznie brązowieć, dodajemy pokrojone w kostkę pomidory i dusimy pod przykryciem. Pozostałe warzywa kroimy na kawałki wybranej przez nas wielkości (u mnie: cukinia - kostka 1cm / papryki - dość grube paski 3cm). Gdy pomidory puszczą już soki i lekko się rozgotują, dodajemy do nich po trzy łyżki obu rodzajów papryki w proszku, a następnie wrzucamy świeże warzywa w kolejności: papryka, a ok. 5-7 min później cukinia.


Całość dusimy pod przykryciem ok. 20 min, a następnie przechodzimy do doprawiania. Dodajemy czarny pieprz (najlepszy jest ten prosto z młynka), pozostałą wędzoną paprykę, sos Adobo (sos z puszki papryczek Chipotle) lub Tabasco i wędzoną sól morską (można też użyć zwykłej soli, lub zmieszać ją z aromatem wędzarniczym - "liquid smoke", ale ta wędzona jest całkowicie naturalna i nada potrawie tak niesamowitego smaku, że... wspomnicie moje słowa!)

Odstawiamy do duszenia na kolejne 10-15 minut, a w międzyczasie kroimy pieczarki na ćwiartki, oblewamy sosem sojowym, doprawiamy pieprzem i dokładnie mieszamy, aby cała ich powierzchnia była równomiernie pokryta marynatą. Na osobnej patelni (ja użyłam woka, żeby wszystko poszło sprawniej) rozgrzewamy kilka kropli oleju i obsmażamy pieczarki, aż do uzyskania delikatnej chrupkości.

Raz jeszcze sprawdzamy, czy warzywa są już odpowiednio miękkie i czy całość jest odpowiednio doprawiona. Jeśli wszystko gra - leczo jest gotowe do podania! Wykładamy bazę do miseczek, a na wierzch, jako "przybranie" przekładamy pieczarki. Najlepiej smakuje z domowym chlebem wieloziarnistym!


Jak pewnie wszyscy wiedzą, potrawy jednogarnkowe przeważnie smakują najlepiej, kiedy wszystkie aromaty trochę się ze sobą "przeżrą" ;) Dlatego polecam przygotowanie od razu podwójnej porcji, bo raczej nie ma szans, że powstrzymacie się do następnego dnia, aby spróbować sprawcę tego niesamowitego zapachu, który wypełni Wasze kuchnie! U nas, dla dwóch osób, taka porcja wystarczyła na jedną kolację. 



A ostatecznie niektórzy i tak wciąż wyglądali na głodnych... ;)


Smacznego!